 |
Wiatraki przy autostradzie w Niemczech |
Wielkie zakupy od tygodnia, wiecznie telefony: "Mam dla Pani paczuszkę...", wszystko na ostatnią
chwilę i pluję sobie w twarz, przecież miałam tyle czasu. W dzień wyjazdu chwilę przed odjazdem przyjeżdża mój kask. Szaleństwo. Pakowanie się... Marta (moja bratowa) postanawia jednak być obserwatorem całej akcji, zastanawia ją jak to wszystko ma się zmieścić do plecaka.
Waga plecaka mnie przerasta, ledwo stoję na nogach, ale pociesza mnie myśl, że jednak
połowa z tego to rzeczy które zostaną w samochodzie na czas wejścia. Szybka akcja, kąpiel (hmmm ciekawe kiedy będzie kolejna?:)), jedzenie na drogę i prujemy do Gdyni. Postanowiłam jednak ruszyć z Gdyni bo spokojniej niż w Gdańsku zapakuję sobie mój mini plecaczek:) Na przystanku pksu okazuję się, że mój autobus który rusza z Władysławowa ma całkiem spore opóźnienie. Tak więc spędzamy sobie ostatnie chwile przed wyjazdem na pogaduchach co i jak z tym najwyższym szczytem Europy. Marta która nigdy nie pędziła w góry, spędziła poprzednią noc na oglądaniu filmików na youtubie i wiedziała już prawie wszystko, przeżywała ten wyjazd bardziej niż ja sama:) Ponad godzinne opóźnienie i dociera mój środek transportu do Torunia. Krótki telefon do Piotra " spóźnię się" na co on: "to wspaniale bo ja jeszcze jestem w pracy i bym nie zdążył zjechać do Torunia". Przez Trójmiasto przejeżdżamy w okropnych korkach, już w Gdańsku kierowca odmawia pasażerom przejazdu, już jest wystarczająco przeładowany. Jejku jak dobrze, że wsiadłam w Gdyni... uff. Ok 23 spotykamy się w naszym umówionym mieście pierników. Ostatnie zakupy w PL i ciśniemy na zachód. Nawigacja padła, więc wyciągam z mojego 'małego' bagażu wszystkie mapy jakie mam i staję się pilotem wycieczki:) Na trasie zatrzymujemy się parę razy na krótki sen i dalej autostradami Niemieckimi (bajeczka -nie dość, że za darmo to mają świetnie opisane zjazdy). Ale przecież nie może iść tak cały czas pięknie... Dopada nas koszmarna burza. Jedziemy w strugach deszczu walącego z taką siłą, że zastanawiamy się, czy grad nie jest spokojniejszy. Nie widzimy pasów na autostradzie, tak naprawdę to nie widzimy niczego. Decyzja zjeżdżamy na bok i to przeczekamy . Pierwszy zjazd jest jak na złość dość późno i jedziemy w pełnym skupieniu, chociaż sen krzyczy do nas błagająco. Po przerwie i chwilce drzemki ruszamy dalej, jednak po kilkunastu godzinach przyszła pora na problem nawigacyjny. Krążymy po Wasserburgu (nad Bodensee) ewidentnie błądzimy, po poradach Niemców dalej nie możemy odnaleźć właściwej trasy. Zatrzymujemy się pod starym Młynem i wyciągamy wszystkie mapy jakie mamy. Zostajemy jednak, żeby odespać do świtu zregenerować siły i w końcu jak będzie widno okrążyć jezioro;) Miała być godzinka, maks dwie. Oboje budzimy się nad ranem po 5 h snu i teraz już wiemy, że ta wycieczka już dzisiaj musi się skończyć! Minęliśmy jezioro, wskok do Szwajcarii, autostrady i Zurich miasto w którym chyba już zawsze będziemy się gubić (w powrotnej też się zgubiliśmy;p), przejazd przez centrum to nie lada rozrywka. Tutaj rowerzysta stanowi świętość, więc jeździ gdzie chce. Udaje się. Znowu autostrady i kilometrowe tunele szwajcarskie. Od razu przypomina mi się film oglądany w dzieciństwie o pożarze w tunelu. Chyba nie przepadam za takimi przejazdami... Jezioro Genewskie i Witaj Francjo:) No i tutaj już się robi symptomatycznie, jakieś górski, jakieś szczyty, czyli bliżej celu. Lądujemy w Chamonix, zobaczyć co i jak z kolejką, zrobić pierwsze małe zakupy i cofamy się do Les Bossons na Camping Les Marmottes (http://www.camping-lesmarmottes.com/). Zostajemy mile przywitani przez Francuskiego gospodarza, troszkę mówił po angielsku co było miłym zaskoczeniem w tym kraju. Camping mogę spokojnie zareklamować: spokojny, sympatyczna obsługa, ciepła woda, prysznice toalety, wszystko zadbane. Naprawdę klasa, aż się marzy, żeby takie campingi były u nas. Jedyne co było uciążliwe to wszechobecna we Francji segregacja śmieci, bo przecież Polak wrzuci wszystko do siatki i idzie wyrzuć śmieci, a tu potem stoisz i się zastanawiasz do jakiego pudła to wrzucić:)
Ale rzecz bardzo pożyteczna.
 |
Winnice nad Jeziorem Bodensee |
 |
Genewa |
 |
Oczywiście nie omieszkałam spróbować;) |
 |
No i widoki z samochodu, już we Francji. |
 |
Zestaw wieczorowy:) |
Wieczór spędzamy na rozmowach, planach i oglądaniu widoku rozpościerającego się przed nami masywu Aguille du Midi i fragmentów lodowca, rzecz jasna przy winku (0,5 l).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz