!

" Góry są środkiem, celem jest człowiek. Nie chodzi o to, aby wejść na szczyt, robi się to, aby stać się kimś lepszym." Walter Bonatti

piątek, 22 kwietnia 2016

blok z cementu
właśnie opadł

powierzchnia z każdej strony
inna

możemy komunikować się
alfabetem Morse'a

albo zostawiać krew
z każdej strony

czytaj mnie
ze ścieżynek

tych co na drugą stronę
jakimś cudem

może chociaż negatyw

wtorek, 26 lipca 2011

25.06.11r. Igła Południa

Wyspani:) w końcu! Zabieramy się za pakowanie rzeczy, nie jest to jednak takie proste... Zapewnienie sobie odpowiedniej ilości jedzenia, picia, ew. lekarstw itd na wysokości jest ciężkie do określenia, z resztą świetnie się o tym przekonam później. Większość rzeczy (a nawet prawie wszystko) kupiliśmy w Polsce wiedząc, że jedzenie oraz niektóre potrzebne nam produkty są tutaj w drakońskich cenach.
I jak to zapakować?;)

Coś się jednak zmieściło.
Ruszamy na Aguille du Midi (3842m) , tłumaczoną jako Igłę/ Iglicę Południa. Nazwa wzięła się stąd, że patrząc na nią z Chamonix w południe słońce góruje nad szczytem. Na szczyt wjeżdża kolejka z samego Chamonix, w dwie strony to koszt 42,5 E. Wybraliśmy właśnie to miejsce na aklimatyzacje przed Mont Blanc bo wysokość jest wystarczająca, żeby się przetestować, a kolejka umożliwia nam niezależność czasową. Patrząc z campingu na Aguille myślę o informacji jaką przeczytałam przed wyjazdem. Władze Niemiec postanowiły osłaniać płachtami część lodowców, żeby zapobiec ich szybkiemu wytapianiu. Wg ich obliczeń za 40 lat 70% lodowców alpejskich nie będzie istniała. 40 lat... co to jest? Moje dzieci mogą już nie wejść na lodowiec Mont Blanc...
Widok z campingu na Aguille du Midi. Pogoda zaczyna się klarować.

Widoki z campingu.
Pożganie z gospodarzem, będziemy za 2-3 dni. Pandą lecimy do Chamonix, tam stajemy w ogromnej kolejce ludzi po bilet. Nawet słyszymy Polskie głosy, co nas niezwykle raduje. Rodacy! Większość ludzi patrzy na nasze duże plecaki, często wymieniają jakieś komentarze we wszystkich językach świata. Mijamy Hindusów, Chińczyków, Mongołów, Włochów, Hiszpanów, Nowojorczyków, Australijczyków itd.  Wjazd tą kolejką jest bardzo popularną atrakcją turystyczną, szybko można dostać się na dosyć sporą wysokość, bez konieczności wspinania się, przebierania itd. A góry jest co podziwiać. Francuzi wspinają się trochę w innym stylu, biorą małe plecaczki z minimalną ilością rzeczy, czekanik, raki, lina i nocują, żywią się, odpoczywają w schroniskach. Nam jak przystało na Polaków nie wypada nie spać w namiocie;p a tak naprawdę mimo tego, że tachamy o co najmniej 10 kg więcej na plecach chyba to lubimy i dzięki temu też tniemy koszty. Obsługa kolejki wykazuje się wielkim profesjonalizmem- mówią co najmniej w 3 językach (ang, franc, niem), są uprzejmi i wspinaczy (duże słowo, jednak do przeciętnych turystów się nie mogliśmy zaliczyć, bo nie posiadaliśmy sandałków, obcasków, sukienek, wielkich aparatów niczym reporterzy Faktu i nie zabieraliśmy ze sobą całej rodziny na wycieczkę) z dużym bagażem (czyli nas;)) traktują wyjątkowo. W taki mały wagonik wchodzi ponad 30 osób, co dla mnie wydawało się awykonalne. A jednak! Po drodze trzeba się przesiąść na pierwszej stacji kolejki- Plan de l'Aiguille (2309m). W tym miejscu wysiada większość paralotniarzy, mają stąd genialną miejscówkę na loty.
Dolna Stacja kolejki na Aguille du Midi w Chamonix (1095m)

Widok na Aguille du Midi z dołu
Jeden z wagoników kolejki.
Ostatnia, górna stacja kolejki, jednocześnie szczyt Aguille du Midi.
Wjazd jest spokojny, oczywiście odczuwa się tą różnicę wysokości. Wiele osób cierpi na ból głowy, mdłości i takie tam historie. My jedynie poczuliśmy ciśnienie w uszach. Wjeżdżając mijamy w niższych partiach- lasy, piargi skalne, wyżej- już skały, nawisy śnieżne i platformy lodowe. Tak sobie myślę, jak ten świat jest niesamowicie piękny i zróżnicowany.
Na górze jest restauracja, dwie platformy widokowe, sklepik z pamiątkami, toalety. Wszystko to nie było dla nas atrakcją, szybko się uzbroiliśmy w sprzęt i ruszyliśmy do wyjścia dla bardziej zaawansowanych turystów. Wychodzi się przez lodowy korytarz wprost do bramki, a za nią już idą tylko Ci którzy są zabezpieczeni. Do bramki przychodzi dużo turystów, żeby zrobić zdjęcia ludziom na grani lub ścianie. Wyglądam za bramkę, a tam grań 15 cm i dwie przepaście po obu stronach i do tego wieczne mijanki ludzi. Zawsze byłam raczej tą mniej strachliwą kobietką, ale tutaj czuję lekką niepewność. Wychodzimy w mgle, pogoda nie chce nas zachęcić i dodać otuchy. Ostatnie ustalenia z Piotrem, on rusza pierwszy. Na asekuracji lotnej wbijam bezpiecznie czekan i raki rozważnie stawiąc każdy krok. Staramy się iść powoli, puszczamy przed siebie wprawionych w boju, żeby móc spokojniej ale bezpieczniej zejść niżej. Nagle trach... spadam! Lecę na lewo w stronę przepaści... Mówię sobie: "Trzymaj się! tylko zahamuj nic więcej." Udaje mi się krzyknąć do Piotra: "Hamuj mnie!!!" ale już w tym momencie i ja i on byliśmy zaczepieni w śniegu. Teraz dociera do mnie jak ważne jest by mieć dobry sprzęt, głowę na karku i dobrego partnera. Wdrapuję się parę metrów do góry i jestem z powrotem na grani. Chwila rozmowy z Francuzami, wszystko ok. Cały mój wcześniejszy stres zostaje wchłonięty przez chwilkę skoku adrenaliny. Szybka analiza, pod rakiem usunął mi się fragment śniegu podczas mijania. Ale nie ma co tu czekać, idziemy dalej.


Fragmenty lodowca

Widok na Col du Midi z platformy widokowej na Aguille du Midi

Na platformie widokowej wraz Piotrem T.
Wyjście przez lodowy korytarz z Aguille.
Ściana północna Aguille du Midi widziana ze szczytu.


Zejście z grani z Aguille du Midi prowadzące pod jej południową ścianę.
Zejście z Aguille du Midi.


Robimy przerwę po zejściu z grani. Próbujemy ugasić pragnienie, niestety jest to niemożliwe. Występuje tutaj ciekawa reakcja organizmu- pragnienie którego nie da się zaspokoić. Przed wyjazdem mówił mi o tym Piotr B. ale jakoś ciężko mi było sobie to wyobrazić, teraz wiem jak to smakuje.
Po chwili Piotr T. oznajmia mi, że nie jest kolorowo. Słabo się czuje, głowa go boli, brakuje mu sił.... Myślę sobie no tak miała być aklimatyzacja, test dla organizmu no i mamy. Postanawiamy wspólnie iść spokojnie, robić więcej przerw, dojść pod południową ścianę Aguille, tam rozbić namiot i zobaczyć jak będzie dalej.
Mijamy jakieś namioty i znajdujemy odpowiednie miejsce dla nas. Zaczyna się jednak polka... Nie mamy łopat śnieżnych więc kopiemy menażkami. Śnieg jest mokry, a głębiej bardzo zbity. Każda czynność na takim poziomie powyżej morza kosztuje nas co najmniej dwa razy więcej energii niż na dole. Piotr jest ewidentnie osłabiony, myślimy już tylko o śpiworku. W końcu wychodzą z namiotów nasi sąsiedzi (Francuzi). Mój kompan biegnie pożyczyć łopatę. No i heja! teraz idzie jak z płatka. Łącznie po 2,5 h mamy platformę pod namiot i osłonę. Liczymy na to, że przetrwa noc. Duże zachmurzenie, mgła, nieciekawe warunki uświadamiają nas, że musimy się dobrze zabezpieczyć na noc.
Po zejściu z grani, fragment lodowca i w górze kolejka z Aguille.

Piotr już na lodowcu



Budowanie platformy pod namiot

Lądujemy w namiocie, szybkie hmm... poszukiwania jedzenia itd- czyli wysypanie wszystkiego z plecaka;) i zaczynamy gotować wodę, śniegu mamy pod dostatkiem. Jednak wlewamy w siebie tylko napoje, jeść się kompletnie nie chce. Zastanawia mnie to bardzo, bo przecież po takim wysiłku powinnyśmy być głodni. Jedyne co wpychamy w siebie to bakalie i to tylko z czystego rozsądku. Chwila drzemki...

Spokojne chwile w moim zimowym domku;)


U mnie póki co jedynym objawem choroby jest opuchlizna.
Piotr czuje się trochę lepiej, myślimy co dalej. Pada decyzja: zostajemy! Mamy taką profesjonalną platformę, otrzymaliśmy smsa od Piotra B.- warunki pogodowe się mają poprawiać, a co najważniejsze śpimy w centralnym środku wszystkiego. Jesteśmy w miejscu w którym moglibyśmy mieć założoną bazę wypadową na 2 tygodnie i nie dalibyśmy rady obejść tego co jest w koło. Mamy sporo miejsc na porządny trening przez 2 dni.
Wieczorna toaleta, no i szlag by to! Kobietą być... Miało być spokojnie, wszystko wyliczone i jednak nie da się przewidzieć. W takich chwilach dociera do mnie, że mężczyźni mają łatwiej. Oczywiście jestem przygotowana na taką ewentualność nie zmienia to jednak dyskomfortu, jeżeli w ogóle możemy mówić o komforcie w takich warunkach:) 
Kładziemy się dalej spać, sen daje nam regeneracje. Musimy na to też uważać, żeby nie przegiąć. Zgodnie z zasadą "pracuj wysoko, śpij nisko". Jutro musimy zrobić przynajmniej 400-600 metrów przewyższenia.

niedziela, 24 lipca 2011

22-24.06.11r. No to heja! Witaj Francjo!

Wiatraki przy autostradzie w Niemczech
Wielkie zakupy od tygodnia, wiecznie telefony: "Mam dla Pani paczuszkę...", wszystko na ostatnią
chwilę i pluję sobie w twarz, przecież miałam tyle czasu. W dzień wyjazdu chwilę przed odjazdem przyjeżdża mój kask. Szaleństwo. Pakowanie się... Marta (moja bratowa) postanawia jednak być obserwatorem całej akcji, zastanawia ją jak to wszystko ma się zmieścić do plecaka.
Waga plecaka mnie przerasta, ledwo stoję na nogach, ale pociesza mnie myśl, że jednak
połowa z tego to rzeczy które zostaną w samochodzie na czas wejścia. Szybka akcja, kąpiel (hmmm ciekawe kiedy będzie kolejna?:)), jedzenie na drogę i prujemy do Gdyni. Postanowiłam jednak ruszyć z Gdyni bo spokojniej niż w Gdańsku zapakuję sobie mój mini plecaczek:) Na przystanku pksu okazuję się, że mój autobus który rusza z Władysławowa ma całkiem spore opóźnienie. Tak więc spędzamy sobie ostatnie chwile przed wyjazdem na pogaduchach co i jak z tym najwyższym szczytem Europy. Marta która nigdy nie pędziła w góry, spędziła poprzednią noc na oglądaniu filmików na youtubie i wiedziała już prawie wszystko, przeżywała ten wyjazd bardziej niż ja sama:) Ponad godzinne opóźnienie i dociera mój środek transportu do Torunia. Krótki telefon do Piotra " spóźnię się" na co on: "to wspaniale bo ja jeszcze jestem w pracy i bym nie zdążył zjechać do Torunia". Przez Trójmiasto przejeżdżamy w okropnych korkach, już w Gdańsku kierowca odmawia pasażerom przejazdu, już jest wystarczająco przeładowany. Jejku jak dobrze, że wsiadłam w Gdyni... uff. Ok 23 spotykamy się w naszym umówionym mieście pierników. Ostatnie zakupy w PL i ciśniemy na zachód. Nawigacja padła, więc wyciągam z mojego 'małego' bagażu wszystkie mapy jakie mam i staję się pilotem wycieczki:) Na trasie zatrzymujemy się parę razy na krótki sen i dalej autostradami Niemieckimi (bajeczka -nie dość, że za darmo to mają świetnie opisane zjazdy). Ale przecież nie może iść tak cały czas pięknie... Dopada nas koszmarna burza. Jedziemy w strugach deszczu walącego z taką siłą, że zastanawiamy się, czy grad nie jest spokojniejszy. Nie widzimy pasów na autostradzie, tak naprawdę to nie widzimy niczego. Decyzja zjeżdżamy na bok i to przeczekamy . Pierwszy zjazd jest jak na złość dość późno i jedziemy w pełnym skupieniu, chociaż sen krzyczy do nas błagająco. Po przerwie i chwilce drzemki ruszamy dalej, jednak po kilkunastu godzinach przyszła pora na problem nawigacyjny. Krążymy po Wasserburgu (nad Bodensee) ewidentnie błądzimy, po poradach Niemców dalej nie możemy odnaleźć właściwej trasy. Zatrzymujemy się pod starym Młynem i wyciągamy wszystkie mapy jakie mamy. Zostajemy jednak, żeby odespać do świtu zregenerować siły i w końcu jak będzie widno okrążyć jezioro;) Miała być godzinka, maks dwie. Oboje budzimy się nad ranem po 5 h snu i teraz już wiemy, że ta wycieczka już dzisiaj musi się skończyć! Minęliśmy jezioro, wskok do Szwajcarii, autostrady i Zurich miasto w którym chyba już zawsze będziemy się gubić (w powrotnej też się zgubiliśmy;p), przejazd przez centrum to nie lada rozrywka. Tutaj rowerzysta stanowi świętość, więc jeździ gdzie chce. Udaje się. Znowu autostrady i kilometrowe tunele szwajcarskie. Od razu przypomina mi się film oglądany w dzieciństwie o pożarze w tunelu. Chyba nie przepadam za takimi przejazdami... Jezioro Genewskie i Witaj Francjo:) No i tutaj już się robi symptomatycznie, jakieś górski, jakieś szczyty, czyli bliżej celu. Lądujemy w Chamonix, zobaczyć co i jak z kolejką, zrobić pierwsze małe zakupy i cofamy się do Les Bossons na Camping Les Marmottes (http://www.camping-lesmarmottes.com/). Zostajemy mile przywitani przez Francuskiego gospodarza, troszkę mówił po angielsku co było miłym zaskoczeniem w tym kraju. Camping mogę spokojnie zareklamować: spokojny, sympatyczna obsługa, ciepła woda, prysznice toalety, wszystko zadbane. Naprawdę klasa, aż się marzy, żeby takie campingi były u nas. Jedyne co było uciążliwe to wszechobecna we Francji segregacja śmieci, bo przecież Polak wrzuci wszystko do siatki i idzie wyrzuć śmieci, a tu potem stoisz i się zastanawiasz do jakiego pudła to wrzucić:)
 Ale rzecz bardzo pożyteczna.
Winnice nad Jeziorem Bodensee
Genewa
Oczywiście nie omieszkałam spróbować;)
No i widoki z samochodu, już we Francji.
Zestaw wieczorowy:)
Wieczór spędzamy  na rozmowach, planach i oglądaniu widoku rozpościerającego się przed nami masywu Aguille du Midi i fragmentów lodowca, rzecz jasna przy winku (0,5 l).

niedziela, 17 lipca 2011

Co byście wiedzieli...

Całość relacji pisana jest po powrocie dlatego w archiwum będzie wyświetlała się w lipcu mimo tego, iż początek wyprawy był w czerwcu. Postaram się adekwatnie opisać wydarzenia które miały miejsce podczas tej wyprawy jednak z perspektywy czasu wszystko wygląda łagodniej. Nigdy nie uda mi się w paru słowach i zdjęciach oddać tego wszystkiego co tam się działo, jednak jak to mawiał mój dobry znajomy Arek vel Orka to właśnie 'zdjęcia są zwierciadłem duszy', a słowem można wiele dopowiedzieć;)


W przygotowaniach do wyjazdu towarzyszyła mi Wspinaczka- Lady Panku, bardzo dobry kawałek!

sobota, 16 lipca 2011

Plany...

Po nocnych mailach, dyskusjach na facebooku, ustaleniach tel. mamy terminy, mamy skład, mamy plan:)

Skład: Ela Słoboda, Karolina Czapiewska, Piotr Biniek, Piotr Trawiński i Staszek (nam znany jedynie z opowiadań Eli)
Terminy:
22.06.-8.07.11r. "Grupa rozpoznawcza" :) - Ja i Piotr T. mamy większe możliwości urlopowe, dlatego nasz wyjazd jest na tzw. luzie.
27.06.- 4.07.11r. "Grupa pościgowa" :) - Ela, Piotr B., Staszek

Nasz plan był trochę spokojniejszy niż większości osób uderzających na MB.
22.06.- Późno wieczorem wyjazd z Torunia (miejsce mojego spotkania z Piotrem)
24.06.- dojazd do Les Bossons, Les Marmottes, Camping niedaleko Chamonix, nocleg i odpoczynek po trasie.
25-27.06.- aklimatyzacja na Aguille du Midi
27-28.06.- powrót na camping, dojeżdża do nas "grupa pościgowa":)
28.06 -jedziemy do Les Houches i kolejka do tramwaju, a potem tramwajem do końca i późnym popołudniem dochodzimy do Tete Rousse
29.06 -ruszamy z Tete, pokonujemy kuluar, dochodzimy do Goutiera
30.06 -atak na szczyt Mont Blanc
1.07 -powrót na camping
2.07- opijamy nasz sukces/ porażkę:)
3.07- wyjazd "grupy pościgowej"
4-6.07- "grupa rozpoznawcza" zostaje na jakiś trekking, bliżej nieokreślony, planowany: spontan!
6.07- wyjazd do Polski
8.07- Witaj Ojczyzno;)

Na czerwono oznaczyłam planowaną trasę


czwartek, 14 lipca 2011

Mont Blanc początki

Nasze początki MB zrodziły się na zimowej wyprawie- Czerwona Droga Biesy 2010. Po realizacji tego projektu całą ekipą szukaliśmy kolejnego celu, tak pojawił się pomysł Mont Blanc w okolicach lipca 2010. Powrót do rzeczywistości dał mi jednak jednoznaczną odpowiedź: "nie teraz". Pojawił się ślub mojego brata, w związku z czym z całej ekipy pojechali tylko Ela i Piotr. Góra jednak pokazała im tą nieprzyjazną stronę siebie i mieli małe okno pogodowe (szybko atak) . W drodze do Goutiera zawrócili, wrócili do Polski z niedosytem.
Pada decyzja próbujemy za rok, tak więc i ja i drugi Piotr vel Niedźwiedź deklarujemy swoją gotowość.

środa, 13 lipca 2011

Przyszła pora na utwora:)

Po ogromnych namowach znajomych postanowiłam jednak rozpocząć swą działalność blogową... Broniłam się od tego nogami i rękoma, jednak przekonał mnie fakt, iż łatwiej będzie opowiedzieć parę spraw i co lepsze wracać do nich za jakiś czas. Dlatego startuje w skromnym, bo skromnym wydaniu, ale póki co treść jest ważniejsza niż okładka;)